Po śniadaniu na uroczym dziedzińcu naszego hotelu potrzęśliśmy się dalej brukowanymi uliczkami i wyjechaliśmy z Keidainai. Po krótkim czasie na trasie coś pojawiło się na horyzoncie. Coś, czego nie widzieliśmy od wielu dni. Góra! Na równinach Litwy - góra. Miała co najmniej 20 m wysokości, a jej boki były tak strome, jak coś, co w rzeczywistości nie jest bardzo strome. Nasi dzielni rowerzyści mozolnie wjeżdżali pod górę przez kolejne sekundy, aż w końcu dotarli na szczyt przy okrzykach radości i piątkach. Takie nowości, a dzień sięo co zaczął! Jechaliśmy dalej, mijając bociany, pola i fabryki. Gdzieś po drodze zatrzymaliśmy się na przekąskę w jedynym sklepie w jedno sklepowym miasteczku. Dave zdecydował, że to najlepszy moment na sprint i zatrzymał się dopiero 15 km dalej, ale szybko zaprzyjaźnił się z kilkoma miejscowymi i jakoś wyjaśnił pojęcie hotspotu w iPhonie w języku migowym, przekazując reszcie grupy bardzo przydatną wiadomość, że jest "tuż za mostem i koło drzewa". Uprzejmi Litwini wskazali mu właściwy kierunek i wkrótce ponownie połączył się z grupą. Nazwa trasy dnia 3 nie wróżyła nic dobrego, ponieważ zawierała złowieszcze słowa "droga szutrowa", która została zaplanowana tuż po tym, jak wszyscy spożyli o wiele za dużo słodyczy i napojów gazowanych na postoju. Jednak litewskie Ministerstwo Gładkich Dróg najwyraźniej przeczytało nasz wczorajszy zrzędliwy blog i wzięło go sobie do serca - straszny szuter nigdy się nie pojawił i zostaliśmy uraczeni 15 km najładniejszej, najbardziej płaskiej i najgładszej drogi do tej pory. Jack i David nie byli przekonani i zdecydowali się dodać 10 km, żeby ją ominąć. Mieliśmy zjeść pyszny lunch w cudownie nazwanym Kernaveland, ale okazało się, że to raczej dziwny zbiór pustych straganów. Sprawdziliśmy lokalne "centrum handlowe" (dzięki Google), które okazało się być małym straganem z niczym jadalnym. Na szczęście to dwu-ulicowe miasteczko ma też lokalną galerię sztuki na świeżym powietrzu, gdzie zaoferowano nam bogate menu: zupa, pierogii lody. Na szczęście właśnie z tego żyją rowerzyści we wschodniej Europie, więc zamówiliśmy po 17 sztuk i zjedliśmy posiłek leżąc w ogrodzie pełnym surrealistycznych metalowych konstrukcji. Następnie ruszyliśmy do Wilna - nasze podekscytowanie stłumiła tylko trzypasmowa autostrada, która na szczęście miała pas przeznaczony wyłącznie dla samochodów elektrycznych. Ponieważ w Wilnie nie ma samochodów elektrycznych, mieliśmy cały pas dla siebie i w końcu dotarliśmy do pięknych, krętych uliczek starego miasta, gdzie czekał nasz hotel (przebudowany klasztor). W Wilnie odwiedziliśmy nasze pierwsze hospicjum - Pal. Kun. Mykolo Sopckos hospisas, założone przez niesamowitą siostrę Michaelę Rak z Polski. Było to pierwsze hospicjum na Litwie - kiedy Siostra Michaela tu przyjechała, na Litwie nie istniało nawet słowo "hospicjum". Przejęła stare więzienie i przekształciła je w dom, w którym dorośli i dzieci otrzymują wspaniałą opiekę od ponad 60 pracowników. Po pysznym posiłku zostaliśmy oprowadzeni i poznaliśmy jednego z pacjentów, który mówił do nas za pomocą maszyny odczytującej ruchy jego oczu, aby przeliterować słowa. Co miesiąc hospicjum musi zebrać 70 tys. euro, aby działać, a my byliśmy dumni, że mogliśmy dodać małą cegiełkę i opłacić rachunki za prąd. Byliśmy pełni podziwu dla pracy siostry Michaeli i jej zespołu, a ta wizyta podniosła nas na duchu po długim, prawie 140-kilometrowym dniu. | After breakfast in the cute courtyard of our hotel, we bobbed down some cobbled lanes and out of Keidainai. A short way into the route, something loomed on the horizon. Something we hadn’t seen in days. A mountain! In the plains of Lithuania, a mountain. It was at least 20m high, its sides as steep as something really not very steep at all. Our brave cyclists toiled up the hill for seconds and seconds, finally arriving at the summit to cheers and high fives. It was shaping up to be an exciting day. Soon enough we were zipping along, past the usual storks and fields and the odd factory. We stopped for snacks at the one shop in a one shop town somewhere along the way. Dave had decided this was the best moment for a sprint and only stopped 15km down the road, but he soon made friends with some locals and somehow explained the concept of an iPhone hotspot in sign language, relaying to the rest of the group the highly useful message that he was „just past the bridge and near the tree”. Kindly Lithuanians pointed him in the right direction and he was soon reunited with the group. The name of the Day 3 route had not boded well, as it included that ominous word „gravel”, which was scheduled shortly after everyone had consumed far too many sugary products and fizzy drinks at the snack stop. However, the Lithuanian Ministry of Smooth Roads had clearly read our grumpy blog from yesterday and taken it to heart – the dreaded gravel never appeared and we were treated to 15km of the nicest, flattest, smoothest road so far. Jack and David weren’t convinced, and decided to add 10km just to avoid it anyway. We were scheduled to eat a delicious lunch at the wonderfully named Kernaveland, but it turned out to be a rather odd collection of empty stalls. We checked out the local „shopping mall” (thanks Google), which turned out to be a small stall selling nothing edible. Luckily this two street town also has a local outdoor art gallery, where we were offered an extensive menu of soup and dumplings and ice cream. Luckily that was exactly what cyclists live off in eastern Europe, so we ordered 17 of each and ate our meal lounging in a garden full of surreal metal structures. Then it was on to Vilnius – our excitement only dampened by finding ourselves on a three lane motorway that luckily had a lane just for electric cars. Given there appear to be precisely no electric cars in Vilnius, we had a whole lane to ourselves and finally made it into the beautiful winding streets of the old town where our hotel (a converted monastery) was waiting. In Vilnius we visited our first hospice, the Pal. Kun. Mykolo Sopckos hospisas, founded by the incredible Sister Michaela Rak from Poland. This was the first ever hospice in Lithuania - when Sister Michaela arrived here, Lithuania did not even have a word for „hospice”. She took over an old prison, and has made it into a home where adults and children receive amazing care from over 60 staff. After a delicious meal we were treated to a tour and met one of the patients, who spoke to us using a machine that reads the movement of his eyes to spell words. The hospice needs to raise 70,000 EUR every month just to keep going, and we were proud to offer a contribution to help pay the hospice’s electricity bills. We were full of admiration for the work of Sister Michaela and her team, and the visit lifted our spirits after a long almost 140km day. |
0 Comments
Leave a Reply. |
DONATIONS
Donate and help us support Polish hospices DAROWIZNY
Przelew bankowy to najtańsza opcja, bo nie ma żadnych opłat.
Konto Fundacji Babci Aliny: Alior Bank, numer konta: 85 2490 0005 0000 4500 1020 9844. Tytuł przelewu: darowizna. Jeśli chcesz użyć karty kredytowej, to skorzystaj z systemu PayPal powyżej Cycle Europe
All the photos and stories from our epic adventure to cycle 1000km across Europe, deliver equipment to hospices and raise awareness of palliative care across Poland. Archives
July 2024
|