This morning, our intrepid group of cyclists trundled out from our lovely manor house hotel on the banks of the Niemen river to be immediately greeted by the 9% climb that we’d all forgotten about from the night before. With this conquered, the roads rolled all the way to our first stop at what, at first sight, appeared to be just your bog standard gas station, but turned out to be a veritable treasure trove of iced beverages, iPhone cables and DIY tools, run with military efficiency by the man at the checkout. There was even a friendly rabbit, which Dave attempted to rescue, before it was pointed out that it was probably so fat because it was well-fed. Whilst the majority of the team were sampling the best milkshakes and violently-coloured slush-based drinks on offer at Circle-K, Phil was 30km down the road. His comically small wheels had caused a comically large problem, with puncture repair leaving him an hour down the road for the rest of the day. We pressed on to cross the Polish-Lithuanian border, where those of us who hadn’t missed the military presence, flags, signposts, and border houses took celebratory photos. Dave, Tom, and Sean merely looked bemused 500m down the road, wondering why everyone had suddenly stopped cycling. The Polish government had clearly been reading the last few blogs, as just over the border we found a freshly-laid road of the smoothest tarmac, winding its way into the Mazury lakes – obviously a ‘Welcome to Poland’ treat for the team, along with the hour gained as we crossed the time zone. We were conscious that we were crossing the Suwalki gap, a 100km section of the border region that separates Kaliningrad from Belarus and mainland Russia. Though we worried we’d be unsettled by a military presence, our only real encounter was a gentle reminder from the Polish police to Team UK that we really ought to be making use of the beautifully segregated bike paths the road planners had kindly laid out. Duly chastened, and after a crossing of the Żubrówka river (unfortunately, this turned out not to be a mythical vodka spring), the various groups of cyclists all reconvened at our lunch stop – except for Anetta and Kerry, who set off on their own lunch adventure, having definitely not at all missed the turning. They missed out on the spectacle of Sean ordering a knuckle of pork the size of his head. We kindly waited at the restaurant until Phil rolled in around an hour after the rest of us, and promptly left him to have his lunch with just Kuba for company. Temperatures continued to rise, and we roasted for the last 40km to the hotel, despite the prophesied rain. Thankfully, our hotel is situated on a beautiful lake, into which descended a hardy bunch of cyclists for a well-earned swim. Unfortunately, Phil on his solo adventure wasn’t quite so lucky, arriving with raincoat on and face reflecting the heavy rain and hail storm the rest of had obliviously escaped. All suitably refreshed, whether by torrential hail or a calming dip in the lake, we settled in to relax with a few beers, ready to take on tomorrow’s 128km to visit Giżycko and Bartoszyce hospices. | Dziś rano nasza nieustraszona grupa rowerzystów wyruszyła z naszego uroczego dworskiego hotelu nad Niemnem, aby natychmiast zostać przywitana przez 9% podjazd, o którym zapomnieliśmy z poprzedniego wieczoru. Po pokonaniu tego wzniesienia drogi potoczyły się aż do naszego pierwszego postoju na stacji benzynowej, która na pierwszy rzut oka wydawała się zwykłą stacją benzynową, ale okazała się prawdziwą skarbnicą mrożonych napojów, kabli do iPhone'a i narzędzi do majsterkowania, prowadzoną z wojskową skutecznością przez pana przy kasie. Był tam nawet przyjazny królik, którego Dave próbował uratować, zanim zwrócono mu uwagę, że pewnie jest taki gruby, bo był dobrze odżywiony. Podczas gdy większość ekipy próbowała najlepszych koktajli mlecznych i gwałtownie kolorowych napojów na bazie brei oferowanych w Circle-K, Phil był 30 km dalej. Jego komicznie małe koła sprawiły komicznie duży problem, a naprawa przebitej opony spowodowała, że przez resztę dnia był godzinę drogi w dół. Pojechaliśmy dalej, by przekroczyć granicę polsko-litewską, gdzie ci z nas, którzy nie przegapili obecności wojska, flag, drogowskazów i domów granicznych, zrobili pamiątkowe zdjęcia. Dave, Tom i Sean tylko patrzyli zdumieni 500 m dalej, zastanawiając się, dlaczego wszyscy nagle przestali jeździć na rowerze. Polski rząd najwyraźniej czytał kilka ostatnich blogów, bo tuż za granicą znaleźliśmy świeżo położoną drogę z najgładszego asfaltu, wijącą się w stronę mazurskich jezior - najwyraźniej był to dla drużyny poczęstunek na powitanie w Polsce, a także godzina, którą zyskaliśmy, przekraczając strefę czasową. Mieliśmy świadomość, że przekraczamy Suwalszczyznę, 100-kilometrowy odcinek granicy oddzielający Kaliningrad od Białorusi i Rosji. Choć obawialiśmy się, że zaniepokoi nas obecność wojska, naszym jedynym prawdziwym spotkaniem było delikatne przypomnienie przez polską policję zespołowi brytyjskiemu, że powinniśmy korzystać z pięknie posegregowanych ścieżek rowerowych, które łaskawie przygotowali planiści drogowi. Odpowiednio ukarani, po przeprawie przez rzekę Żubrówkę (niestety, nie okazało się, że jest to mityczne źródło wódki), różne grupy rowerzystów zebrały się ponownie na naszym postoju na lunch - z wyjątkiem Anetty i Kerry, które wyruszyły na własną przygodę z lunchem, zdecydowanie nie przegapiwszy skrętu. Ominął ich spektakl, w którym Sean zamówił golonkę wielkości swojej głowy. Uprzejmie zaczekaliśmy w restauracji, aż Phil przyjedzie godzinę po nas, i natychmiast zostawiliśmy go na lunchu z Kubą do towarzystwa. Temperatury nadal rosły, a my, mimo zapowiadanego deszczu, pędziliśmy ostatnie 40 km do hotelu. Na szczęście nasz hotel położony jest nad pięknym jeziorem, do którego zjechała grupa rowerzystów na zasłużoną kąpiel. Niestety, Phil, który jechał solo, nie miał tyle szczęścia i dotarł na miejsce w kurtce przeciwdeszczowej, z twarzą odzwierciedlającą ulewę i burzę gradową, której reszta nieświadomie uniknęła. Wszyscy odpowiednio odświeżeni, czy to przez ulewny grad, czy przez uspokajającą kąpiel w jeziorze, usadowiliśmy się na odpoczynku przy kilku piwach, gotowi do podjęcia jutrzejszej 128-kilometrowej trasy, by odwiedzić hospicja w Giżycku i Bartoszycach. |
0 Comments
Leave a Reply. |
DONATIONS
Donate and help us support Polish hospices DAROWIZNY
Przelew bankowy to najtańsza opcja, bo nie ma żadnych opłat.
Konto Fundacji Babci Aliny: Alior Bank, numer konta: 85 2490 0005 0000 4500 1020 9844. Tytuł przelewu: darowizna. Jeśli chcesz użyć karty kredytowej, to skorzystaj z systemu PayPal powyżej Cycle Europe
All the photos and stories from our epic adventure to cycle 1000km across Europe, deliver equipment to hospices and raise awareness of palliative care across Poland. Archives
July 2024
|