In this first Cycle Europe of the AI era, I shall resist the temptation to use ChatGPT to write this blog. I can write my own overblown hackneyed overwritten prose myself thank you very much! Day 2 started much like Day 1 ended with some navigation issues for early contender for Man of the Trip, Tad. (Un)fortunately Muggins was on hand to help giving Tad stern instructions to “follow the yellow line and do not touch anything else”. On the plus side, Tad’s struggles have finally made me feel like a net contributor after 10 gruelling years of annoying everyone else. Somehow, despite a good 5-10 minutes solving the navigation issue, we bypassed the rest of the group and remained ahead of them for at least an hour - something I was unaware of until Artur charged past me at 687658kph. Gradually everyone else caught up and we rode together through a mix of small Bohemian towns and countryside and up a not insubstantial hill until our first stop at the back of a supermarket in Nachod, near the Polish border. Unfortunately, the “Man of the Tour” contender didn’t get the memo, cue a puzzled discussion among the rest of the group, particularly after Janusz arrived having, unlike everyone else, failed to overtake him. Minutes later contact was established and it turned out he was already in Poland enjoying a coffee at a roadside café. How? None of us have fully established the answer. Following the break, we trundled a couple of kilometres up the road to the Polish border for a group photo (sans Tad). Entering the heartland of the Alina Foundation we were welcomed by the familiar sight of Biedronka supermarket, Uwaga Pies signs on wooden gates and silhouettes of townscapes with big red crosses through them. Surprisingly it was at least 40km to the first John Paul II Statue. Before the Papa though was lunch. A pretty glorious Wild Boar Pierogi-based affair in a massive but – shock horror - completely empty restaurant. Needless to say, on arrival the Man of the Trip contender was nowhere to be seen. Cue further worried discussion. Worry we needn’t have – he emerged ninja-like at the end of everyone else’s first course. How had he got into Poland before us but arrived at lunch after us? None of us have fully established the answer. After lunch and pre-Pope, we encountered a road with not one but three diggers doing who knows what, but they kindly allowed us to weave through ensuring we avoided a potentially lengthy reroute. We continued to wind through glorious countryside, past the Pope and up another largeish climb at the end of which Vincenc suspiciously needed to “tie his shoe” – absolutely nothing to do with him gasping for air of course. The final part of the journey was an uneventful trudge down a busy highway. Uneventful that is other than the Man of the Trip appearing stealthlike in front of us (Vincenc and I, anyway). How? We dunno. On this same stretch at least 34553324 light years before us, Artur suffered a puncture resulting in the one of cycling’s biggest shocks since the Lance Armstrong doping scandal – Janusz beat him to the hotel. At the hotel we were ushered towards a metal container where our bikes would be stored. Not so reassuringly for those concerned for the safety of their bikes, the word Rowery was plastered in massive letters across it. However, given that the surroundings suggest that the last crime committed round here was in 1974, we should be okay. Now it is 8pm, some are in bed, some are drinking Zywiec, Muggins is writing a blog, and we’re all just about ready for another huge ride. Tomorrow, however, we have some inspirational hospice visits to remind us what we’re here for…. being served sandwiches by nuns. | W tym pierwszym Rajdzie dla polskich hospicjow w erze AI oprę się pokusie użycia ChatGPT do napisania tego bloga. Potrafię sam napisać własną, ‘originalną’ prozę, dziękuję bardzo! Dzień 2 rozpoczął się podobnie jak skonczył sie dzień 1, czyli od problemów z nawigacją, z którymi borykał się wczesny pretendent do tytułu Czlowiek Rajdu, Tad. (Nie)szczęśliwie Muggins był pod ręką, aby pomóc Tadowi, dając mu surowe instrukcje "podążaj za żółtą linią i nie dotykaj niczego innego". Zmagania Tada sprawiły, że w końcu, po 10 wyczerpujących latach irytowania wszystkich poczułem się jakbym to ja był tym, który jest w stanie pomóc innym. Jakimś cudem, pomimo dobrych 5-10 minut spędzonych na rozwiązywaniu problemów z nawigacją, ominęliśmy resztę grupy i pozostaliśmy przed nimi przez co najmniej godzinę - z czego nie zdawałem sobie sprawy, dopóki Artur nie wyprzedził mnie z prędkością 687658 km/godz. Stopniowo wszyscy inni dogonili nas i jechaliśmy razem przez małe czeskie miasteczka i wioski pod górę, aż do naszego pierwszego postoju na tyłach supermarketu w Nachodzie, niedaleko polskiej granicy. Niestety, pretendent do tytułu "Czlowiek Rajdu" nie doczytal instrukcji i jego nieobecnosc na postoju wywołała dyskusję wśród reszty grupy, zwłaszcza gdy, jadacy jako ostatni Janusz dojechał nie wyprzedzając Tada. Kilka minut później udało się nawiązać kontakt i okazało się, że Tad jest już w Polsce i pije kawę w przydrożnej kawiarni. Jak? Nikt z nas nie zna odpowiedzi na to pytanie. Po przerwie podjechaliśmy kilka kilometrów do polskiej granicy na grupowe zdjęcie (bez Tada). Wjeżdżając do kraju rodzinnego Fundacji Alina powitał nas znajomy widok supermarketu Biedronka, napisy Uwaga Pies na drewnianych bramach i sylwetki miast z dużymi czerwonymi krzyżami. O dziwo do pierwszego pomnika Jana Pawła II było co najmniej 40 km. Przed Ojcem Swietym był jednak obiad. Wspaniałe pierogi z dzika w ogromnej, ale - o zgrozo - całkowicie pustej restauracji. Nie trzeba dodawać, że zabrakło tam znowu Człowieka Rajdu co oczywiscie nas zaniepokoiło. Nie musieliśmy się martwić - pojawił się niczym ninja pod koniec pierwszego dania. Jakim cudem dostał się do Polski przed nami, a na lunch dotarł po nas? Nikt z nas nie zna odpowiedzi na to pytanie. Po obiedzie i przed papieżem napotkaliśmy drogę, na której nie jedna, ale trzy koparki robiły nie wiadomo co, ale uprzejmie pozwoliły nam przejechać, dzięki czemu uniknęliśmy potencjalnie długiej zmiany trasy. Kontynuowaliśmy jazdę przez wspaniałe krajobrazy, minęliśmy papieża i wjechaliśmy na kolejny spory podjazd, na końcu którego Vincenc podejrzanie musiał "zawiązać buta" - oczywiście nie miało to nic wspólnego z tym, że łapczywie łapał powietrze. Ostatnią część podróży odbyliśmy bez niespodzianek, jeśli nie liczyć Człowieka Rajdu pojawiającego się niespodziewanie przed nami ( tzn przede mną i Vincencem) . Jak? Nie mamy pojęcia. Na tym samym odcinku drogi, przynajmniej 34553324 lat swietlnych przed nami, Artur przebił dętke, co spowodowało największy szok od czasu skandalu dopingowego Lanca Amstronga – Janusz dotarł do hotelu przed Arturem! W hotelu przechowalnia dla naszych rowerów okazał sie metalowy kontener. Ci z nas, którzy martwią się o ich bezpieczeństwo czuli sie trochę niepewnie, jako że na kontenerze widniał ogromny napis „Rowery”. Jednakowoż, tutejsze okolice wydają się tak bezpieczne, ze prawdopodobnie ostatnia kradzież miała miejsce w 1974 roku więc wszystko powinno być w porządku. Jest 8 wieczór, niektórzy są już w łózku, niektórzy na piwie, Muggins pisze blog a jutro czeka nas następny dzien jazdy. Jutro jednakowoż odwiedzamy wspaniałe hospicja, które przypominają nam po co własciwie tu jesteśmy ...kanapki serwowane przez zakonnice. |
1 Comment
Basia
7/9/2024 10:08:28 am
I really like this "overblown hackneyed overwritten" piece of prose ;)
Reply
Leave a Reply. |
DONATIONS
Donate and help us support Polish hospices DAROWIZNY
Przelew bankowy to najtańsza opcja, bo nie ma żadnych opłat.
Konto Fundacji Babci Aliny: Alior Bank, numer konta: 85 2490 0005 0000 4500 1020 9844. Tytuł przelewu: darowizna. Jeśli chcesz użyć karty kredytowej, to skorzystaj z systemu PayPal powyżej Cycle Europe
All the photos and stories from our epic adventure to cycle 1000km across Europe, deliver equipment to hospices and raise awareness of palliative care across Poland. Archives
July 2024
|