Sometimes the promise of a flat ride is enhanced further by a mix of fate and competent governmental planning. One day one, the Latvian Ministry of Smooth Road Surfaces didn’t let us down, and replaced a long stretch of gravel with shiny new tarmac and arranged for a friendly tailwind. Cycling 115km almost, almost, seemed easy. On day two, fate, and the inhabitants of Lithuania’s town halls, contrived to challenge the hardiest of our cyclists. A not quite roaring headwind combined with bumpy road surfaces and a relentless barrage of irate lorry drivers who appear not to have been taught the meaning of the term: “wide berth”. The day started with a 32km trek to the ‘Hill of Crosses’, a shrine discreetly used by pilgrims during the Communist era. Located 1km off a main road, the hill contains more than 100,000 crucifixes of all sizes – creating undoubtedly the most surreal but impressive stop off point in the history of the ride. No less than 5 minutes after our departure, some kind of evil spirit intervened to snap Kerry’s derailleur meaning a trip to a friendly local bike shop and a 50km ride in the bus to lunch for one of Cycle Europe’s debutants. Meanwhile, the rest of us continued to play with the traffic under the hot sun amidst a largely unremarkable landscape and a smattering of small towns. Some brief entertainment was provided by two scrambled fighter jets and a mustering of storks overhead, closely followed by an army barracks with grey t-shirted, crew-cut new recruits completing Full Metal Jacket style training. Suddenly a sore bum and a few potholes didn’t feel quite so bad. Lunch was in a venue one has come to expect from Cycle Europe. Why eat in a restaurant when you can eat in a windmill? After an hour of hearty Lithuanian fare, we headed back out for the final slog to the hotel via an ‘interestingly’ designed yellow and green corrugated iron ‘mini market’. Following a warm, flat and lorry-filled day, we arrived in historic Kedanaiai, birthplace of the great Polish writer Czeslaw Milosz. After a cold beer, and an excellent meal, a few of the cyclists decided that 135km into a headwind wasn’t enough exercise for one day and took a walk around the 13th century old town and riverbank. Another day completed, tomorrow we press on to Vilnius to visit the first hospice of this year’s trip. | Czasami obietnica płaskiej jazdy jest ulepszona przez mieszankę losu i kompetentnego planowania rządowego. Pierwszego dnia łotewskie Ministerstwo Gładkich Nawierzchni Drogowych nie zawiodło nas i wymieniło drogę gruntową na piękny asfalt, a także zorganizowało przyjazny wiatr w plecy. Przejechanie 115 km na rowerze prawie, prawie, wydawało się łatwe. Drugiego dnia los, a także personel litewskich ratuszy, postawili wyzwanie nawet najtwardszym z naszych rowerzystów. Silny wiatr w twarz, a na dodatek wyboista nawierzchnia i sznur zdenerwowanych kierowców, których nikt chyba nie nauczył że kolarzy trzeba mijać o więcej niż trzy centymetry. Dzień rozpoczął się od 32-kilometrowej wędrówki na "Górę Krzyży", do sanktuarium dyskretnie wykorzystywanego przez pielgrzymów w czasach komunizmu. Położone 1 km od głównej drogi wzgórze zawiera ponad 100 000 krzyży różnej wielkości – i jest bez wątpienia najbardziej przyprawiający o gęsią skórę przystanek w historii rajdu. Nie mniej niż 5 minut po naszym wyjeździe, jakiś zły duch interweniował by złamać przerzutkę Kerry, co oznaczało wycieczkę do przyjaznego lokalnego sklepu rowerowego i 50-kilometrową jazdę samochodem na lunch dla jednej z debiutantek rajdu. W międzyczasie reszta z nas kontynuowała zabawę z ruchem ulicznym w gorącym słońcu, pośród w większości nieciekawego krajobrazu i kilku małych miasteczek. Krótką rozrywkę zapewniły nam dwa samoloty myśliwskie i bardziej często spotykane bociany nad głowami. Saraz po nich minęliśmy koszary wojskowe z nowymi rekrutami w szarych koszulkach i strzyżonych głowach przechodzącymi szkolenie w stylu Full Metal Jacket. W porównaniu, obolałe pośladki i kilka wybojów nie są tak złe. Obiad był w lokalnu, którego można się już spodziewać podczas rajdu. Po co jeść w restauracji, skoro można w wiatraku? Po godzinie obfitego litewskiego jedzenia wyruszyliśmy w drogę do hotelu z krótkim przystankiem przy "ciekawie" zaprojektowanym żółto-zielonym "mini market" z blachy falistej. Po ciepłym, płaskim i wypełnionym ciężarówkami dniu dotarliśmy do historycznego miasteczka Kedanaiai, miejsca urodzenia wielkiego polskiego pisarza Czesława Miłosza. Po zimnym piwie i wyśmienitym posiłku kilku rowerzystów uznało, że 135 km z wiatrem w twarz to za mało wysiłku jak na jeden dzień i wybrało się na spacer po XIII-wiecznym starym mieście i brzegu rzeki. Kolejny dzień zakończony, jutro jedziemy do Wilna, gdzie odwiedzimy pierwsze hospicjum w ramach tegorocznej wyprawy. |
0 Comments
Leave a Reply. |
DONATIONS
Donate and help us support Polish hospices DAROWIZNY
Przelew bankowy to najtańsza opcja, bo nie ma żadnych opłat.
Konto Fundacji Babci Aliny: Alior Bank, numer konta: 85 2490 0005 0000 4500 1020 9844. Tytuł przelewu: darowizna. Jeśli chcesz użyć karty kredytowej, to skorzystaj z systemu PayPal powyżej Cycle Europe
All the photos and stories from our epic adventure to cycle 1000km across Europe, deliver equipment to hospices and raise awareness of palliative care across Poland and Lithuania, and this year to also support Ukrainian refugees in Poland. Archives
June 2022
|