Day 3 featured a seemingly never-ending sandpit of a road, a battered elbow, some gigantic cobbles, and an evening in a monastery. Perhaps it was all these adventures that meant no one was willing to write the blog, or perhaps Dan's impressive previous entry intimidated us all. Either way, we apologise to our readers for the delay. The group set off early. No more than twenty seconds later, Marianna returned with a bloody elbow. No one knows entirely what happened, but Marianna having previously been a hot contender for the maillot jaune, sabotage is suspected. Our suspicions were only heightened when, twenty minutes later, Marianna's elbow was again viciously attacked, this time by a railway line cunningly placed at an impossible angle along the road. Luckily Karolina, our resident dentist, proved that teeth and elbows are much the same thing, and bandaged up Marianna's elbow beautifully, so she could complete the day. Along the way we were besieged by a variety of horrible road surfaces, from 5km of sand to a selection of rocks pretending to be cobbles. Prasan's decision to pedal half a tonne of solid Boris bike across Poland finally seemed to be vindicated as he flew along totally in his element, while the rest of us winced, bounced and wiggled along with our skinny tyres. Two minutes later catastrophe struck as Boris No. 1 decided it had had enough of this crazy adventure and we saw probably the world's first ever Boris bike puncture. Proving that the number of bikes you should have is always n + 1 (the number of bikes you have, plus one) Prasan triumphantly produced Boris Bike No. 2 from the van and carried on, leaving Boris No. 1 to sulk in the van. Luckily after all that Marek found a great roadside restaurant where we could recover on the patio, consuming copious amounts of Polish products. Phil's unusual combo of rye soup, pierogi and blood sausage was only surpassed by his later choice of Mexican pickled herring as a roadside snack. Fuelled by fried products galore, we cracked on to the Supraśl Lavra, one of six Eastern Orthodox monasteries for men in Poland (thanks Wikipedia). The monastery is an impressive sight, but it was its guesthouse that was the main point of interest for our cyclists after a gruelling 150km day. Clearly a lot of calories were burnt today, as several cyclists topped up our two course dinner with another meal in town proving yet again that cycling is just an excuse for eating. | Wśród wydarzeń trzeciego dnia była droga-piaskownica, rozbity łokieć, gigantyczne kocie łby i noc w klasztorze. Może z powodu tych wszystkich przygód, a może dlatego że blog Dana z drugiego dnia nas onieśmielił, nikt nie miał chęci pisać bloga. W każdym razie przepraszamy czytelników za opóźnienie. Grupa wyjechała wcześnie. Nie więcej niż dwadzieścia sekund później, Marianna wróciła z zakrawionym łokciem. Nikt nie wie dokładnie co się stało, ale Marianna była poprzednio kandydatem na żółtą koszulkę, więc podejrzewamy sabotaż. Nasze podejrzenia wzrosły kiedy, dwadzieścia minut później, została brutalnie zaatakowana, tym razem przez tory sprytnie umieszczone pod niemożliwym kątem wzdłuż drogi. Na szczęście Karolina, nasz spec od stomatologi, udowodniła, że zęby i łokcie to prawie to samo, i pięknie opatrzyła łokieć Marianny tak aby mogła ukończyć ten etap. Po drodze prześladowały nas wstrętne nawierzchnie, od 5 kilometrów piachu do zbioru kamorów, które udawały bruk. Decyzja Prasana aby pedałować przez Polskę no pół tonowym, londyńskim rowerze w stylu "Boris" wreszcie wyglądała na usprawiedliwioną kiedy przeleciał obok nas całkowicie w swoim żywiole, a reszta nas grymasiła, trzęsła i odbijała się po kamorach. Dwie minuty później nastąpiła katastrofa, kiedy Boris nr 1 zdecydował, że ma dosyć tej zwariowanej wyprawy i zobaczyliśmy pierwszą na świecie Borisową dętkę. Udowadniając, że liczba rowerów, które każdy potrzebuje to n+1 (liczba rowerów posiadanych, plus jeden), Prasan z triumfem wyprodukował Rower marki Boris nr. 2 z samochodu i pojechał dalej, zostawiając obrażonego Borisa nr. 1 w samochodzie. Na szczęście po tych przygodach Marek znalazł wspaniałą restaurację gdzie mogliśmy odpocząć na tarasie i zjeść ogromne ilości polskich pyszności. Nietypowy zestaw Phila (żurek, pierogi i kaszanka) został pobity tylko przez jego późniejszy wybór meksykańskich śledzi na popołudniową przegryzkę. Posileni smażonymi smakołykami, dojechaliśmy do Supraśla, jednego z sześciu prawosławnych klasztorów dla mężczyzn w Polsce (dziękuję Wikipedii). Klasztor jest imponujący, ale to gościniec był główną atrakcją dla naszych kolarzy po wyczerpującym 150km dniu. Wyraźnie spaliliśmy dużo kalorii, bo po dwudaniowej kolacji kilku kolarzy doładowało sobie energii dodatkową kolacją w mieście, udowadniając jeszcze raz, że kolarstwo to tylko wymówka dla obżarstwa. |
0 Comments
Leave a Reply. |
DONATIONS
Donate and help us support Polish hospices DAROWIZNY
Przelew bankowy to najtańsza opcja, bo nie ma żadnych opłat.
Konto Fundacji Babci Aliny: Alior Bank, numer konta: 85 2490 0005 0000 4500 1020 9844. Tytuł przelewu: darowizna. Jeśli chcesz użyć karty kredytowej, to skorzystaj z systemu PayPal powyżej Cycle Europe
All the photos and stories from our epic adventure to cycle 1000km across Europe, deliver equipment to hospices and raise awareness of palliative care across Poland. Archives
July 2024
|